Kalmary na balkonie

Podczas weekendowej wycieczki do supermarketu, w dziale rybno-serowo-mięsnym, (P)Olka wypatrzyła duże, białe, obślizgłe, świeżutkie kalmary. W ekwadorskim sklepie to jedne z najtańszych owoców morza (ok $3 za kilogram), tańsze niż kurczaki, tańsze niż zamrożone rybne filety. Poprosiła o 300g, nie mając pojęcia co z tym zrobi. Nigdy nie gotowała kalmarów, więc nie wiedziała, czy lepiej je piec, smażyć czy gotować. Ważne, że pamiętała smaki z ekwadorskiej plaży i chciała je powtórzyć u siebie w domu. 
No i od czego ma się internet! Dzięki kulinarnym blogowiczom, znalazła przepis, który wywołał uśmiech na twarzy. Oczywiście trzeba go było zmodyfikować, biorąc poprawkę na zawartość lodówki i braku w niej orzeszków pinii, suszonych daktyli i innych rarytasów. 

Kalmara pokroiła i zostawiła na 10 minut w marynacie (sos sojowy, ocet winny, olej sezamowy tahini- po łyżeczce każdego). W międzyczasie zmieszała porwaną sałatę ze szpinakiem i pomidorem. Jak już kalmar odstał swoje, smażyła go około 5 minut i wyłożyła na przygotowaną wcześniej sałatkę. Wszystko polała sokiem z limonki (w polskich warunkach byłaby to cytryna) i posypała prażonym ziarnem sezamu.
Do tego ładny widok z balkonu i zadowolenie z obiadu gwarantowane!






2 komentarze: